sobota, 19 listopada 2016

Mbala - wodospad Kalambo oraz polski cmentarz

Dziś zapraszam na trochę pisanka :) Stwierdziłem, że skoro mam siedzieć nad basenem (jestem już w Lusace) i nagrywać a potem obrabiać, to może spróbuję pisania. Więc będzie trochę tak a trochę tak (bo nagrania na żywo były i ich nie będę przepisywał).

Na początek kolejny kawałek epopei pt. "Dlaczego biedne kraje są biedne, a bogate są bogate" (na podstawie TEDx-a o tej samej nazwie i własnych obserwacji).
Szukam śniadania rano. Otwarta tylko ta knajpka co wczoraj. Wchodzę, w menu widzę trzy rodzaje śniadań: angielskie, kontynentalne i minimalne (kawa i bułka). Proszę o angielskie. Nie ma. I cisza. Proszę w takim razie o kontynentalne. Nie ma. I cisza. Zero propozycji, co w zamian, co mają. Poprosiłem o samą kawę, na szczęście była.

Auto codziennie stało przed bankiem, widać kogoś z pracowników.

Poszedłem do banku wymienić pieniądze. Otwierają o 8:15. W Polsce to oznacza, że pracownicy przychodzą na ósmą (albo nawet na 7:30) aby przygotować stanowiska. Tu nie, przychodzisz, i czekasz i podziwiasz przez 25 minut kasjerów przeliczających gotówkę. Warto przyjść równo 8:15, bo po pierwsze będziesz z przodu kolejki, a po drugie masz czas na wypełnienie druczków. Widziałem takie do wpłat, ale nie spodziewałem się, że na wymianę waluty też trzeba. Ale na szczęście pan mnie nie odesłał, tylko wypełnił za mnie. Wymiana trwała z 15 minut, najpierw poszedł na zaplecze po najnowsze kursy walut, potem wypełniał druczek, potem ja go podpisywałem. Potem poszedł gdzieś sprawdzić banknot euro, czy prawdziwy. Potem wreszcie wypłacił kasę.
Twoja gospodarka nie będzie dobra, jeśli ludzie będą tracili godziny na proste czynności typu wpłata pieniędzy na konto. Dotyczy zarówno Zambii jak i Polski.


Poszedłem  kupić kartę SIM. To akurat dobrze działa - budki są na każdym rogu. Choć zastanawiam się, ile zarabiają goście, którzy jedyne co robią, to raz na jakiś czas doładują komuś prepaida za 10 kwacha.
Kartę kupiłem jeszcze w miarę szybko, ale już jej aktywacja trwała długo. Tzn. nie mogąc się doczekać poszedłem dalej, i uprzedzając wypadki - karta zaczęła działać dopiero za kilka godzin. W Tanzanii działała po 2 minutach. Wtedy (po powrocie) poszedłem doładować konto, żeby kupić pakiet danych. 140 kwacha czyli około 60 zł za 2 GB. W Tanzanii pan/pani inkasowali gotówkę po czym doładowywali mi ze swojego telefonu. Tu można doładować tylko zdrapkami, największy nominał to... 10 kwacha. Pan sam mi wklepuje kody. Gdy dochodzi już do połowy, zdrapki 10-kwachowe mu się kończą, przerzuca się na zdrapki 5-kwachowe... Proste doładowanie konta zajęło ponad pół godziny czasu pracy pana.

Potem poszedłem szukać taxi na podróż do Kalambo. Nikt mnie nie zaczepiał sam. Najpierw kupiłem bilet na kolejny dzień do Mpiki i zapytałem pana, czy zna jakiegoś taksówkarza. Zaraz mi znalazł chłopaków siedzących w aucie pięć metrów dalej. Przechodziłem koło nich przed chwilą, nic nie zadziałali w celu znalezienia klienta.
Panów w aucie trzech, jeden wysiada, dwóch zostaje. Podobno nie należy wsiadać do taksówek, w których jest już "przyjaciel" kierowcy, bo to potencjał na napad, ale skoro zna ich bileter, to powinni być bezpieczni. Po chwili się okazuje, że to brat kierowcy a jest potrzebny do pchania, bo im pada akumulator i odpalają wtedy na pych. I tak jest bezrobotny, więc zamiast siedzieć w domu, to pomaga bratu.
W porze suchej jedzie się zwykłym autem tam, nie trzeba napędu na cztery koła, choć... - ale o tym już w filmie z wodospadów:


Potem panowie zawieźli mnie do muzeum Moto-Moto, które jest muzeum historyczno-etnograficznym. Zdecydowanie lepsze od tych w Aruszy. Parę słów w filmie:
Po wyjściu z muzeum okazało się, że moi panowie znikli, ale zostawili telefon. Nie udało się do niego dodzwonić, ale za to pojawił się inny i powiedział, że on po mnie. Dopiero po dłużej chwili się zorientowałem, że pasażer u niego to ten sam pasażer, co w pierwszym samochodzie. Jednak twarze innej rasy ciężko jest zapamiętać.
(potem się okazało, że ktoś skręcił nogę na wodospadach Kalambo i mój kierowca pojechał po niego)

A potem miałem w planie odwiedzić Polaków. Po wizycie w Aruszy odnalazłem stronę z inwentaryzacją polskich cmentarzy w Afryce (Uganda, Kenia, Tanzania, Zambia) i okazało się, że dwa są na mojej trasie. Jeden właśnie tutaj, w Mbali, gdzie istniał oddział obozu uchodźców dla Andersowców.
A strona to: http://www.polskiecmentarzewafryce.up.krakow.pl/ (Mbala jest ukryta pod starą kolonialną nazwą Abercorn).

Niestety na cmentarz ciężko trafić, bo miejscowi albo go nie kojarzą, albo kojarzą, ale jako całość - a ten cmentarz jest nadal używany (przez niekatolików) i ma formę lasu, w którym są porozrzucane groby. Do tego tu o groby się chyba nie dba, bo większość jest zarośnięta i głęboko w lesie, nawet na drodze dojazdowej wyrosły krzaczki (widać na filmie). Po dłuższym krążeniu po cmentarzu, gdy już prawie rezygnowaliśmy, spotkaliśmy miejscowych, którzy nas pokierowali - okazało się, że jest to trochę z boku. Dla następców spreparowałem mapkę - powyżej.

To nie jest Little Poland tylko szkoła.
Potem pojechaliśmy szukać pomnika w Little Poland (miejscu, gdzie mieszkali Polacy). Panowie, jak się potem okazało, nawet nie wiedzieli, gdzie to jest, bo krążyliśmy w innym miejscu.

Wieczorem trafiłem do drugiej knajpy, która reklamowała się shoarmą. Nawet udało się ją dostać :) Zapytałem też pani, czy mają śniadania i tadam! Wystąpiła z inicjatywą, że mi zrobi, tylko żebym dzisiaj zamówił. No to zamówiłem śniadanie angielskie. Pani powiedziała, że będzie czekać ze śniadaniem od siódmej.
Rano trochę zaspałem, jednak spanie w pokoju bez okien (tzn. z oknem na ciemny korytarz) ma wady - ciężko rano się obudzić, jak nie widzisz słońca. Przyszedłem na śniadanie 8:20, pani powiedziała, że będzie gotowe za 10 minut. Zajęło jej to 25 minut. A miała czekać, miało być gotowe...
Choć i tak lepiej, bo mogła powiedzieć, że nie ma :P Ja wiem, że to Afryka, że nie ma się co śpieszyć, ale bez przesady, w Tanzanii takich jaj nie robili, żeby robić jajecznicę i smażyć kiełbaskę przez 25 minut.
No i przez to miałem mało czasu, żeby szukać polskiego pomnika, bo już o 10 miałem się stawić na autobus. Poleciałem do Little Poland, przy szkole jedna nauczycielka wskazała mi drogę (ale tylko do dzielnicy, nie znała pomnika), potem kolejni mieszkańcy mi pokazywali - 500 metrów w tamtą stronę zacznie się dzielnica. Potem - 800 metrów w tamtą stronę będzie pomnik. Potem znowu. I tak dalej - aż mi się skończył czas i musiałem wracać nieznalazłszy.
Filmik z cmentarza i z poszukiwań pomnika:

Zdjęcia:
https://goo.gl/photos/DWMmv8JYQZE9BFJt5

Wydatki:

10,00 ZMW N 4,15 zł jedzenie kawa na śniadanie
165,00 ZMW N 68,48 zł sprzęt SIM 15 + dane 140 + rozmowy 10

10,00 ZMW N 4,15 zł jedzenie napoje, przekąski
150,00 ZMW N 62,25 zł bilety wstępu bliet na wodospady Kalambo
50,00 ZMW N 20,75 zł bilety wstępu bilet do muzeum Moto-Moto
70,00 ZMW N 29,05 zł prezenty prezent - hipopotamy w sklepiku przy muzeum
1,05 ZMW N 0,44 zł prezenty monety do kolekcji
400,00 ZMW N 166,00 zł transport taksówka do wodospadów i muzeum Moto-Moto
100,00 ZMW N 41,50 zł transport taksówka - dopłata za polski cmentarz i pomnik w dzielnicy
26,00 ZMW N 10,79 zł jedzenie obiad - kurczak shoarma + napój
10,00 ZMW N 4,15 zł jedzenie napoje
30,00 ZMW N 12,45 zł jedzenie śniadanie
2,00 ZMW N 0,83 zł jedzenie napiwek dla chłopaka, który wskazał mi Little Poland

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz