Odcinek przede wszystkim do słuchania, ale jakby ktoś chciał oglądać, to nagrałem go nad Wodospadami Wiktorii, więc można patrzeć przez 35 minut na płynącą wodę.
Uwaga - może działać moczopędnie!
Pytania: - Po jakim czasie mojego milczenia ktoś będzie bił na alarm i kto? - Jak załatwiasz kwatery? - Jak z wymianą kasy? - Czy wziąłem jakieś rzeczy, które są niepotrzebne i na odwrót? - Czy Tanzania nie jest przereklamowana? - Dlaczego taka trasa, a nie inna? - Jak jakieś służby, policja, celnicy itp? - Jak się czujesz jako biały wśród czarnych. Jak cię traktują? - Jak się czujesz pod względem bezpieczeństwa? - Jak uważać, żeby nie zrobili z ciebie frajera? - Której części najbardziej się obawiasz/obawiałeś, największym wyzwaniem, najbardziej niebezpieczna?
Witajcie w krainie ludu Tswana, czyli Botswanie. Na razie wpadłem tu tylko na 24 godziny, zwiedzić Park Narodowy Chobe, który składa się między innymi z rzeki Chobe, w której pływają krokodyle i hipopotamy, a inne zwierzęta schodzą z okolic pić wodę. Byłem tu na rejsie po rzece, bo głównie chciałem zobaczyć krokodyle, których jeszcze w Afryce nie widziałem. Do Botswany jeszcze wrócę na dłużej, ale to po Zimbabwe.
Aby tu dotrzeć, przekroczyłem najkrótszą granicę świata - o jaką chodzi, to już w filmiku:
0:00 - Relacja z najkrótszej granicy świata 1:03 - Witajcie w Botswanie 8:54 - Co to są za zwierzęta, ktoś wie? 14:29 - Wodne safari po rzecze Chobe 16:36 - Forfiter, patrz szwagier jaka franca! 21:48 - Krokodyle jedzą słonia
Pierwszego dnia udałem się na piesze safari aby zobaczyć nosorożce białe:
0:00 - podróż z Lusaki do Livingstone 4:57 - rzeka Zambezi 6:56 - ptaki 13:20 - nosorożce 21:07 - żyrafy
Drugiego dnia po prostu udałem się oglądać wodospady:
2:11 - most graniczny Zambia-Zimbabwe przy Wodospadach Wiktorii 6:07 - jak zostałem bilionerem 6:47 - pawiany 8:17 - widok na pierwszą kataraktę na Zambezi 9:31 - gekony 10:40 - pawiany ponownie 23:15 - Wodospady Wiktorii
Trzeciego dnia pierwsze pół dnia spędziłem na spływie pontonami po Zambezi:
A drugie pół dnia w Diabelskim Basenie, czyli w niecce na krawędzi wodospadu:
0:00 - widoki z wodospadu "od góry" 6:59 - Diabelski Basen na krawędzi wodospadu 10:44 - ponownie widoki "od góry" 17:28 - jak wygląda współczesne afrykańskie miasto
Dojechałem do granicy z Zimbabwe, ale jej nie przekroczyłem. Interesowało mnie największe sztuczne jezioro świata (pod względem objętości, np. 4 razy większe od jeziora za Tamą Trzech Przełomów). No i sama tama, która to jezioro stworzyła.
0:00 - idę na tamę przez granicę 5:14 - tama 20:51 - widoki na jezioro 33:25 - dlaczego w Zambii każda stacja benzynowa to BP 35:23 - relacja ze schodów ruchomych w Lusace
W Lusace nie ma za bardzo nic ciekawego. Zostałem cały dzień, żeby mieć czas zrobić pranie w hostelu i popisać bloga oraz odpocząć po dwóch dniach podróży. Poszedłem tylko na krótki spacer po mieście, który zaczął się o 10 a skończył o... 16 - obce miasto zawsze kusi, żeby się trochę przejść.
W Lusace jest kolejny polski cmentarz, bo i tu był obóz dla uchodźców. W jeden części są pochowani ci, którzy umarli w trakcie trwania obozu (do 1948 r.) a w innej ci, co się osiedlili na stałe. Parę grobów jest też rozsianych, w angielskiej części prawdopodobnie żony Anglików, dwa groby w sekcji żydowskiej. Groby niedawno odnowione i oznaczone godłem Polski. Jak zwykle informacje ze strony http://www.polskiecmentarzewafryce.up.krakow.pl/cmentarz/8
Na cmentarzu nakręciłem filmik:
Centrum
Potem poszedłem do centrum miasta - zbudowane w latach 70-tych, podczas hossy na rynku miedzi, której Zambia ma dużo. Główna ulica miasta zabudowana modernistycznymi budynkami. Na zdjęciu najwyższy budynek Zambii a na nim najwyżej zawieszone logo w Zambii. #jaki_kraj_taki_Spire
Budynki modernistyczne ładne, widać, że projektowane z pomysłem. Robię im po kolei zdjęcia a tu nagle przy kolejnym biegnie jakiś ochroniarz - nie wolno robić zdjęć, to bank! Straszne. Kazał mi skasować. W ramach protestu ściągnąłem zdjęcie banku z internetu i wrzucam tutaj. Niech wiedzą, że na nic ich ograniczanie wolności fotografowania!
Lusaka ma też swojego szkieletora - budynek który się spalił, przez lata stał spalony, a teraz właśnie jest odbudowywany.
Potem poszedłem jeszcze obczaić dworzec autobusowy na kolejny dzień. Dworzec jest wymieszany z targowiskiem, które zaczyna się już na chodnikach kilka ulic wcześniej (patrz zdjęcie szkieletora) a za dworcem zmienia się w regularną halę. Zewsząd dochodzą tylko nagrane na kasetę okrzyki "five kwacha! five kwacha!" (słychać w końcówce filmu powyżej - tego z ronda).
A na koniec pomny uwag, że Lusaka to niebezpieczne miasto i należy ograniczyć chodzenie po nim, schroniłem się w centrum handlowym, żeby w spokoju i bezpiecznie zrobić zakupy i coś zjeść. Tym razem skusiłem się na fastfooda w stylu KFC ale w wydaniu zambijskim.
I ciekawostka na koniec:
słyszę w pewnym momencie koguty - coś jedzie na sygnale. Patrzę z ciekawości czy to karetka, policja czy straż. A tu nie - jedzie karawan! Trumna na przyczepce, widoczna. A jakby ktoś nie zauważył, to kogut wyje na całą okolicę.
W środku Zambii nie ma nic ciekawego, a raczej jest, ale niedostępne (lub pierońsko drogie) dla osób bez własnego auta. Myślałem o angielskiej kolonialnej rezydencji wiejskiej, która obecnie służy jako muzeum i hotel, ale nocleg plus transfery z drogi są bardzo drogie. Własnym autem dałoby się podjechać w ciągu dnia tylko na zwiedzanie. Są też parki narodowe i miejsce śmierci Livingstone - ale bez swojego auta nie dojedzie się (można próbować stopa).
Więc postanowiłem skoczyć przez pół kraju do Lusaki - ale rozbiłem podróż na pół w Mpice, żeby nie podróżować w nocy - ze względów bezpieczeństwa a także żeby zobaczyć coś kraju przez okno.
Pierwszy odcinek autobusem a drugi, gdy okazało się, że nie ma sensownego autobusu, autostopem tą ciężarówką ze zdjęcia powyżej.
Film z drogi:
1:05 - jakiś kaznodzieja wparował do autobusu na postoju i głosił Słowo Boże
1:37 - drugi dzień - jadę stopem ciężarówką a panowie puszczają w kabinie religijne piosenki
2:11 - napotkaliśmy wypadek, panowie sami chcieli, żebym nagrał wideo
Film znad basenu w hostelu - opowiadam jak przebiegła mi droga i różne inne ciekawostki (np. o Kwachach):
Dziś zapraszam na trochę pisanka :) Stwierdziłem, że skoro mam siedzieć nad basenem (jestem już w Lusace) i nagrywać a potem obrabiać, to może spróbuję pisania. Więc będzie trochę tak a trochę tak (bo nagrania na żywo były i ich nie będę przepisywał).
Na początek kolejny kawałek epopei pt. "Dlaczego biedne kraje są biedne, a bogate są bogate" (na podstawie TEDx-a o tej samej nazwie i własnych obserwacji).
Szukam śniadania rano. Otwarta tylko ta knajpka co wczoraj. Wchodzę, w menu widzę trzy rodzaje śniadań: angielskie, kontynentalne i minimalne (kawa i bułka). Proszę o angielskie. Nie ma. I cisza. Proszę w takim razie o kontynentalne. Nie ma. I cisza. Zero propozycji, co w zamian, co mają. Poprosiłem o samą kawę, na szczęście była.
Auto codziennie stało przed bankiem, widać kogoś z pracowników.
Poszedłem do banku wymienić pieniądze. Otwierają o 8:15. W Polsce to oznacza, że pracownicy przychodzą na ósmą (albo nawet na 7:30) aby przygotować stanowiska. Tu nie, przychodzisz, i czekasz i podziwiasz przez 25 minut kasjerów przeliczających gotówkę. Warto przyjść równo 8:15, bo po pierwsze będziesz z przodu kolejki, a po drugie masz czas na wypełnienie druczków. Widziałem takie do wpłat, ale nie spodziewałem się, że na wymianę waluty też trzeba. Ale na szczęście pan mnie nie odesłał, tylko wypełnił za mnie. Wymiana trwała z 15 minut, najpierw poszedł na zaplecze po najnowsze kursy walut, potem wypełniał druczek, potem ja go podpisywałem. Potem poszedł gdzieś sprawdzić banknot euro, czy prawdziwy. Potem wreszcie wypłacił kasę.
Twoja gospodarka nie będzie dobra, jeśli ludzie będą tracili godziny na proste czynności typu wpłata pieniędzy na konto. Dotyczy zarówno Zambii jak i Polski.
Poszedłem kupić kartę SIM. To akurat dobrze działa - budki są na każdym rogu. Choć zastanawiam się, ile zarabiają goście, którzy jedyne co robią, to raz na jakiś czas doładują komuś prepaida za 10 kwacha.
Kartę kupiłem jeszcze w miarę szybko, ale już jej aktywacja trwała długo. Tzn. nie mogąc się doczekać poszedłem dalej, i uprzedzając wypadki - karta zaczęła działać dopiero za kilka godzin. W Tanzanii działała po 2 minutach. Wtedy (po powrocie) poszedłem doładować konto, żeby kupić pakiet danych. 140 kwacha czyli około 60 zł za 2 GB. W Tanzanii pan/pani inkasowali gotówkę po czym doładowywali mi ze swojego telefonu. Tu można doładować tylko zdrapkami, największy nominał to... 10 kwacha. Pan sam mi wklepuje kody. Gdy dochodzi już do połowy, zdrapki 10-kwachowe mu się kończą, przerzuca się na zdrapki 5-kwachowe... Proste doładowanie konta zajęło ponad pół godziny czasu pracy pana.
Potem poszedłem szukać taxi na podróż do Kalambo. Nikt mnie nie zaczepiał sam. Najpierw kupiłem bilet na kolejny dzień do Mpiki i zapytałem pana, czy zna jakiegoś taksówkarza. Zaraz mi znalazł chłopaków siedzących w aucie pięć metrów dalej. Przechodziłem koło nich przed chwilą, nic nie zadziałali w celu znalezienia klienta.
Panów w aucie trzech, jeden wysiada, dwóch zostaje. Podobno nie należy wsiadać do taksówek, w których jest już "przyjaciel" kierowcy, bo to potencjał na napad, ale skoro zna ich bileter, to powinni być bezpieczni. Po chwili się okazuje, że to brat kierowcy a jest potrzebny do pchania, bo im pada akumulator i odpalają wtedy na pych. I tak jest bezrobotny, więc zamiast siedzieć w domu, to pomaga bratu.
W porze suchej jedzie się zwykłym autem tam, nie trzeba napędu na cztery koła, choć... - ale o tym już w filmie z wodospadów:
Potem panowie zawieźli mnie do muzeum Moto-Moto, które jest muzeum historyczno-etnograficznym. Zdecydowanie lepsze od tych w Aruszy. Parę słów w filmie:
Po wyjściu z muzeum okazało się, że moi panowie znikli, ale zostawili telefon. Nie udało się do niego dodzwonić, ale za to pojawił się inny i powiedział, że on po mnie. Dopiero po dłużej chwili się zorientowałem, że pasażer u niego to ten sam pasażer, co w pierwszym samochodzie. Jednak twarze innej rasy ciężko jest zapamiętać.
(potem się okazało, że ktoś skręcił nogę na wodospadach Kalambo i mój kierowca pojechał po niego)
A potem miałem w planie odwiedzić Polaków. Po wizycie w Aruszy odnalazłem stronę z inwentaryzacją polskich cmentarzy w Afryce (Uganda, Kenia, Tanzania, Zambia) i okazało się, że dwa są na mojej trasie. Jeden właśnie tutaj, w Mbali, gdzie istniał oddział obozu uchodźców dla Andersowców.
A strona to: http://www.polskiecmentarzewafryce.up.krakow.pl/ (Mbala jest ukryta pod starą kolonialną nazwą Abercorn).
Niestety na cmentarz ciężko trafić, bo miejscowi albo go nie kojarzą, albo kojarzą, ale jako całość - a ten cmentarz jest nadal używany (przez niekatolików) i ma formę lasu, w którym są porozrzucane groby. Do tego tu o groby się chyba nie dba, bo większość jest zarośnięta i głęboko w lesie, nawet na drodze dojazdowej wyrosły krzaczki (widać na filmie). Po dłuższym krążeniu po cmentarzu, gdy już prawie rezygnowaliśmy, spotkaliśmy miejscowych, którzy nas pokierowali - okazało się, że jest to trochę z boku. Dla następców spreparowałem mapkę - powyżej.
To nie jest Little Poland tylko szkoła.
Potem pojechaliśmy szukać pomnika w Little Poland (miejscu, gdzie mieszkali Polacy). Panowie, jak się potem okazało, nawet nie wiedzieli, gdzie to jest, bo krążyliśmy w innym miejscu.
Wieczorem trafiłem do drugiej knajpy, która reklamowała się shoarmą. Nawet udało się ją dostać :) Zapytałem też pani, czy mają śniadania i tadam! Wystąpiła z inicjatywą, że mi zrobi, tylko żebym dzisiaj zamówił. No to zamówiłem śniadanie angielskie. Pani powiedziała, że będzie czekać ze śniadaniem od siódmej.
Rano trochę zaspałem, jednak spanie w pokoju bez okien (tzn. z oknem na ciemny korytarz) ma wady - ciężko rano się obudzić, jak nie widzisz słońca. Przyszedłem na śniadanie 8:20, pani powiedziała, że będzie gotowe za 10 minut. Zajęło jej to 25 minut. A miała czekać, miało być gotowe...
Choć i tak lepiej, bo mogła powiedzieć, że nie ma :P Ja wiem, że to Afryka, że nie ma się co śpieszyć, ale bez przesady, w Tanzanii takich jaj nie robili, żeby robić jajecznicę i smażyć kiełbaskę przez 25 minut.
No i przez to miałem mało czasu, żeby szukać polskiego pomnika, bo już o 10 miałem się stawić na autobus. Poleciałem do Little Poland, przy szkole jedna nauczycielka wskazała mi drogę (ale tylko do dzielnicy, nie znała pomnika), potem kolejni mieszkańcy mi pokazywali - 500 metrów w tamtą stronę zacznie się dzielnica. Potem - 800 metrów w tamtą stronę będzie pomnik. Potem znowu. I tak dalej - aż mi się skończył czas i musiałem wracać nieznalazłszy.
Filmik z cmentarza i z poszukiwań pomnika:
Dwa dni spędziłem praktycznie w podróży - pierwszy dzień 12 godzin w autobusie z Kigomy do Sumbawangi. Drugiego dnia miałem chwilę wolnego, więc próbowałem wpaść na mszę niedzielną a potem znów w drogę - do granicy, przez granicę i do pierwszej miejscowości za granicą - Mbali.
Filmy:
17:45 - msza niedzielna
23:45 - relacja prosto z ziemi niczyjej
W Tanzanii największy nominał to 10 tys. szylingów czyli 20 zł. Więc po wymianie jednego banknotu 100 euro dostaje się gruby plik banknotów.
Jako że to koniec pierwszego miesiąca mojej podróży oraz też koniec kraju, to zrobiłem podsumowanie. Przez ten miesiąc byłem w Katarze, Dubaju i Tanzanii.
Wydałem... 13740 zł.
W tym tempie moja podróż będzie się musiała wcześniej skończyć. Trzeba będzie wprowadzić program oszczędnościowy. Mniej parków narodowych (Serengeti, Gombe - razem ponad 4000 zł). Mniej drogich krajów typu Katar, Dubaj, Tanzania. Tak, Tanzania jest dość droga, noclegi po 60-100 zł. Praktycznie nie ma dormitoriów (raz były w Aruszy za $8 podczas gdy jedynka za $9), więc ciągle sypiam w jedynkach. Wstępy wszędzie drogie. Jedzenie też nie najtańsze. Generalnie gdy rozmawialiśmy w Serengeti z Amerykanami/Nowozelandczykami to oni mówili, że mało kto jeździ do Afryki nie z powodu strachu i niebezpiecznych chorób, ale właśnie ze względu na drożyznę. Azja jest sporo tańsza. Pocieszam się, że w większości te pieniądze trafiły do lokalnych ludzi.
A na Argentynę mam już propozycję autostopu i couchsurfingu :)
W rozbiciu na kategorie:
jedzenie: 1800 zł
transport: 1300 zł
noclegi: 2300 zł
bilety wstępu: 400 zł
wycieczki zorganizowane: 5500 zł (obejmuje bilety)
prezenty: 200 zł
sprzęt: 666 zł (głównie karty SIM - tu popłynąłem 400 zł na polskim roamingu, to się więcej nie powtórzy)
usługi: 60 zł (tylko pralnia)
wizy: 300 zł
No i męczy mnie jeszcze kwestia 200 dolarów. Znikły mi. Nie przypominam sobie wydatku. Ale w rachunkach mam manko. Miałem je w portfelach, z którymi się nie rozstaję (jeden w "nerce", drugi podręczny do płacenia na bieżąco). W tych dniach nie spałem w autobusach itp. Spałem tylko w hostelu w pokoju jednoosobowym. Sprytny kieszonkowiec musiałby mi wyjąć portfel, wyjąć tylko $200 (to akurat słyszałem, że się dzieje, że kradną ci tylko część pieniędzy, przez co nie zauważasz kradzieży od razu) po czym odłożyć portfel na miejsce. Czyli mi do kieszeni albo do "nerki". Albo wejść do pokoju jak spałem. Brrrr....
PS. Rozliczenie nie uwzględnia przygotowań, zakupu leków, szczepień, biletów lotniczych. O tym w sumie może napiszę osobno.
Trafiłem do sławnego historycznego miejsca - tam gdzie Stanley odnalazł Livingstone'a.
0:00 - miejsce spotkania Stanley'a i Livingstone'a 11:04 - opowiadanie o centrum Kigomy 15:00 - co to jest czas suahilski i jak można się na nim naciąć 17:40 - jak stałem się szczęśliwym posiadaczem tysiąca tajwańskich dolarów
Tym razem postanowiłem odwiedzić naszych najbliższych krewnych.
Słyszałem, że narzekacie, że lepiej było czytać niż słuchać, i że strasznie długie te filmiki robię. Tylko że nagrywać mogę praktycznie wszędzie, a pisać na laptopie tylko wieczorami na noclegu - wtedy kiedy zazwyczaj już mam ochotę spać :) To nie to samo, co delegacje do Azji, gdzie od poniedziałku do piątku miałem wolne wieczory po pracy. Ale obiecuję - będzie forma pisana, jak wrócę :) Może nawet książka? A jak ktoś nie chce czekać, to mimo wszystko zapraszam na filmy:
Największe afrykańskie jezioro. Nic konkretnego nie robiłem, tylko przybyłem, zobaczyłem i zadumałem się nad książkami o XIX-wiecznych podróżnikach, którzy docierali w te miejsca w dużo większym znoju.
Z ciekawostek - w mieście Mwanza nad brzegiem jeziora znajdują się dwie hinduskie świątynie. A dlaczego? O tym w filmie.
Dziś jedna duża relacja obejmująca trzy i pół dnia pobytu nad jeziorem Natron. Jezioro jest znane z tego, że jest słone i mocno zasadowe (powyżej).
Oprócz tego znane jest ze stad flamingów żerujących nad nim.
Oprócz tego po okolicy pałętają się dzikie zwierzęta (żyrafy, zebry, gnu) a ponieważ nie ma tu parku narodowego, więc można samemu ganiać je pieszo po sawannie, co też robiłem.
Oprócz tego jest czynny wulkan, na który wszedłem.
Można także podziwiać krawędź Wielkiego Ryftu Afrykańskiego.
Może się wam też przytrafić burza piaskowa.
Możecie też spotkać w autobusie lokalsa, który będzie was wypytywał o rady odnośnie ochrony środowiska, a szczególnie ich lasu (w końcu każdy biały to ekspert). Pan jest działaczem jakieś organizacji opiekującej się lokalnym lasem i w filmie możecie się pochylić nad problemem, jaki ma i podzielić radami ze mną, a ja mu przekażę.
Możecie też zajrzeć na ich stronę: http://www.thekeshotrust.org/
A na końcu może wam się zepsuć autobus i będziecie musieli wspomóc kierowcę klejem super glue - dzięki któremu przyczyniłem się do naprawy cieknącej chłodnicy i mogliśmy ruszyć dalej!
Film z przygodami z tak długiego czasu ma 90 minut, oto spis treści:
6:30 - widoki na wulkan i krawędź Wielkiego Ryftu Afrykańskiego 8:15 - walking safari, czyli gonienie pieszo dzikich zwierząt po sawannie 16:57 - flamingi 18:43 - powrót w burzy piaskowej 40:10 - c.d. walking safari 47:41 - wyjście nocne na wulkan 1:03:54 - świt 1:23:14 - zepsuty nasz autobus 1:25:21 - pytanie do was od miejscowego o poradę ws. ochrony środowiska, mam mu odpisać maila, tylko doradźcie 1:29:12 - o tym, jak naprawiłem autobus