Tym razem udałem się do Matemwe, wioski na północy wyspy, skąd popłynąłem na snorkling na rafę koło wyspy Mnemba.
Film 1:
- półtorej minuty oglądania, głównie podwodnego
- półtorej minuty słuchania
- potem można wyłączyć, bo film się zepsuł i nie potrafię go naprawić (jest cisza i czerń)
Film 2:
- półtorej minuty scenek rodzajowych
- potem już gadam, część ze znanej już wam plaży, a część z drogi przez wieś i pola
W muzeum na Zanzibarze dowiedziałem się o istnieniu księżniczki
Sayyidy Salme - córki sułtana Zanzibaru, która w 1866 roku uciekła z
kupcem niemieckim i zamieszkała w Europie, m. in. przez kilka lat w
Bydgoszczy przy ulicy Mickiewicza 17, pod nazwiskiem Emily Ruete. Opisała swoje życie w książce "Wspomnienia arabskiej księżniczki z Zanzibaru",
niestety chyba nie wydanej po polsku. A szkoda, bo zapowiadają się
rewelacyjnie - jedyna taka relacja od drugiej strony, o życiu na
Zanzibarze w tamtych czasach, a więc z pierwszej ręki, a nie z
drugiej/trzeciej, jak te pisane przez Europejczyków. W końcu jak sama
pisze: "Podróżnik
odbywający parotygodniową wycieczkę do Konstantynopola, Syrii, Egiptu,
Tunisu czy Maroka od razu chce napisać grubą książkę o życiu i
zwyczajach panujących na Wschodzie. Jego ocena będzie jednak tylko
powierzchowna". Pierwsza w świecie autobiografia arabskiej kobiety. Zresztą co będę pisał, inni opisali to za mnie lepiej, a ja właśnie siedzę i czytam o niej wszystko, co znajdę w internecie: http://www.monoloco.pl/podroze/salma-arabska-ksiezniczka-z-zanzibaru Można książkę po angielsku poczytać online: http://digital.library.upenn.edu/women/ruete/arabian/arabian.html
Tym razem wycieczka była dwuetapowa: najpierw wizyta u żółwi osiedlonych na wyspie (sprowadzone 100 lat temu jako prezent od sułtana Seszeli) - mieszkają w takiej dużej zagrodzie. Potem pływanie z rurką na rafie koralowej koło wyspy.
A dlaczego są złośliwe? Bo się bawią z ludźmi w kotka i myszkę! Wyciągają ludzi do wody z łódek a potem odpływają. Chyba mają konkursy, kto więcej ludzi wyciągnie!
Tym razem osobno moja gadająca z plaży główka:
A osobno kompilacja filmików z drogi i samego pływania z delfinami (polecam włączyć dźwięk, bo na tym filmie pod wodą, co niby nic nie ma, tylko bezkresny błękit, to słychać piski, którymi się delfiny komunikują):
Tym razem postanowiłem na własną rękę pojechać do rezerwatu małp. Małp potem zobaczyłem ledwie dwie, ale sam przejazd busikiem był pełen przygód. A na końcu zobaczyłem jeszcze żółwie.
To był dzień wyłudzaczy- na koniec oszukano mnie jeszcze na stoisku z jedzeniem.
W filmie niestety pierwsze 10 minut jeszcze z szumami, ale potem przerzuciłem się na GoPro i jest lepiej. Za to pod koniec jest mizianie żółwi :)
A w ogóle co to za piosenka z tytułu? Próbowałem ją wygooglować, ale w googlu chyba nie istnieje, a po głowie mi cały czas krąży...
Kto zna, niech napisze w komentarzu tytuł chociaż, a najlepiej linka do nagrania na youtube albo tekstu.
O podróży samolotem tradycyjnie opowiadam w filmiku (jest gadająca główka, ale podczas spaceru plażą wschodniego Zanzibaru, więc tło ciekawe):
Oprócz tego są dwa filmiki do oglądania, jeden z lądowań:
transfer z lotniska do hotelu ($15 transport + $1 za wniesienie bagażu)
2,00
USD
N
jedzenie
napoje
10,00
USD
N
jedzenie
obiad w knajpce na nabrzeżu
Jeśli chodzi o lot, to prawie tyle samo kosztuje lot na jednym bilecie Warszawa-Katar-Zanzibar (~2300 zł w jedną stronę), więc wiele nie dodałem tymi kombinacjami. Za to dodałem lądując w Zanzibarze, bo do Dar es Salam kosztuje tylko około 2000 zł, ale trzeba wtedy dopłacić za nocleg i prom następnego dnia ($30). Można do Dar es Salam dolecieć też z Polski z przesiadką we Frankfurcie (jakimś Condorem, który jest używany głównie jako czarter, ale sprzedają też miejsca indywidualne) za 1600 zł, ale wtedy nie będzie się ani w Katarze, ani w Dubaju :)
Co ciekawe, gdybym leciał prosto z Dubaju do Zanzibaru, byłoby sporo drożej. Loty z przesiadką są tańsze, bo widać taka jest polityka firmy, a to, że koszty większe, bo dodatkowe lądowania, dodatkowe kilometry to nieważne. Nigdy tego nie rozumiałem.
Patrząc na to, jakie ma problemy z wrzucaniem filmików, nie dograłem już brakującej części, tylko ją napiszę.
No i słuchając narzekań konstruktywnej krytyki tym razem wersje filmiku są dwie - po polsku i po angielsku. Ale parę kawałków nadal jest dwujęzycznych bo tak wygodniej mi było nagrywać.
Filmik po polsku:
Vlog in English:
Po krótkim, godzinnym przelocie (ledwie stewardesy rozdały przekąski a już było zapinanie pasów do lądowania) wylądowaliśmy w Dubaju, przy okazji defiladując nad całym rozświetlonym nocą miastem (patrzcie zdjęcia).
Hostel niskokosztowy składa się z mieszkania dwupokojowego, do każdego z nich jest wstawionych 5 dwupiętrowych łóżek. Ale przynajmniej na środku jest przestrzeń, bywałem w hostelach, gdzie jeszcze na środku by dodano z 3 łóżka. Obsługi jest jedna osoba i do tego jej nie było - jeden z gości hotelowych pełnił funkcję tymczasowej recepcji (tzn. dał mi klucze i pokazał, gdzie jest moje łóżko). Spotykałem się z tym czasami - gość hostelu może sobie obniżyć cenę łóżka (nawet do 100%) w zamian za usługi typu pilnowanie recepcji, robienie śniadań, sprzątanie.
Ale brak właścicielki rozbił mi plany, bo chciałem jeszcze pójść na 2
godziny do starych dzielnic (które są koło hostelu) - Bur Dubaj i Deiry
- które składają się teraz głównie ze starych suków w medynach. A tak
to miałem czas tylko pospacerować naokoło hostelu i coś zjeść i wymienić
pieniądze. Człowiek się w Unii Europejskiej odzwyczaił, że co granica,
to trzeba wymieniać pieniądze i do tego dbać, żeby stare nie zostały, bo
już nie będzie co z nimi zrobić (a euro przecież zawsze może zostać, bo
za chwilę znowu się gdzieś pojedzie).
Ale za to przytrafiło mi się to, co często miałem w Azji - pan w kebabie chciał koniecznie, żebym mu zrobił zdjęcie moim aparatem. Wybrałem, że zrobię autoportret (ang.: selfie), bo tak bez sensu robić tylko mu. I przesłałem mu przez WhatsAppa.
Rano wstałem o nieludzkiej porze (6:30) aby zdążyć na 8:30 na Burj Khalifa (więcej w filmiku).
Potem zwiedziłem dwa centra handlowe (też jest w filmiku).
Następnie udałem się (pieszo - bo wcześniej metrem) do Burj al Arab. Najpierw zahaczyłem o medynę Juneirah, ale to się okazała nowa budowla będąca "wyobrażeniem tego, jak Dubajczycy wyobrażają sobie tradycyjną medynę" co oznacza dość regularną plątaninę uliczek pełnych butików i skelpików z pamiątkami. Wszystko dla turystów i wszystko strasznie sztuczne. No i sami turyści się pałętają, nie to co w centrach handlowych, gdzie można było oglądać miejscowych. A do samego Burj al Arab plebsu nie wpuszczają - jest brama i można porobić sobie zdjęcia zza niej (lepiej jednak z medyny Jumeirah ze szczytu jakiś schodów - jednak się do czegoś przydała; albo z plaży - ale też te pobliskie są prywatne (hotelowe), więc można tylko z dalsza, albo trzeba wykupić wstęp).
Następnie okazało się, że oszukali mnie (banda decydentow!) i czerwona sieciówka turystyczna działa tylko na metro. Nie da się dokupić biletu na autobus, nie da się po prostu kupić biletu u kierowcy. Nie da się nic. Musiałbym wrócić pieszo na stację metra i kupić sieciówkę przynajmniej srebrną. A w ogóle z tym czerwonym nie jest tak, że to jest jakby portmonetka, tylko kupujesz go na określoną ilość stref i możesz tylko dokupywać kolejne na tyle samo stref. Jak chcesz przejechać więcej stref, to musisz dokupić nowy (a każdy nowy to dodatkowe 2 zł bezzwrotnej opłaty).
A ja właśnie, mając w perspektywie 5 km marszu na Palmę, obczaiłem sobie rozkład autobusów na przystanku (przystanki są zamykanymi budkami!). No to pozostało mi tylko wziąć taksówkę, które zawiozła mnie na sam szczyt sztucznego półwyspu - palmy.
Z taksówki to w ogóle nic nie widać, jedziesz i widzisz tylko strzeżone wjazdy na osiedla. Na czubku palmy jest hotel, park wody (220 zł za wstęp) i akwarium (podobnie drogie). Do tego stacja rowerków akurat na czubku palmy jest nieczynna (chciałem się przejechać 2 km wzdłuż wybrzeża, aby zobaczyć Burj al Arab z oddali). Więc została mi ostatnia atrakcja tego miejsca - czyli jednotorowa kolejka idąca wzdłuż pnia palmy. Kolejka idzie na słupach, więc teraz przynajmniej coś widać - a konkretnie to rzędy domków jednorodzinnych na gałęziach palmy, a wjazdu na każdą gałąź pilnuje strażnik i szlaban. Raj dla bogaczy.
Przy korzeniu stoją już normalniejsze bloki dla "biedoty" - choć pewnie na warunki dubajskie i na lokalizację to i tak są pewnie wypasione apartamenty dla wyższej klasy średniej.
Tak to wygląda z nieba: https://www.google.pl/maps/@25.1816437,55.1614584,26291m/data=!3m1!1e3
Wychodząc z kolejki niespodzianka - odbierają bilety. Gdy proszę, żeby zostawić, pan każe mi poczekać na boku. Kilka innych osób też poprosiło ale zostali odesłani, że nie da się. A jak wszyscy przeszli to pan mi przyniósł z kantorka "bilet pamiątkowy" wyglądający prawie tak samo jak oryginalny. Wygląd podróżnika widać popłaca, bo eleganccy panowie wyglądający jakby przyjechali z 5-gwiazdkowego hotelu obeszli się ze smakiem.
Po drugie gdy zszedłem na dół ze stacji, to trafiłem na parking z taksówkami. Lekko skonsternowane rodziny zaczęły te taksówki brać, uznając że widać to nie miasto dla pieszych i tak trzeba. Ja postanowiłem twardo wyjść pieszo wyjazdem dla aut i dopiero wtedy zaobserwowałem, że z wyższego piętra parkingu jest mostek dla pieszych. Tak więc tym razem udało mi się uniknąć taksówki i dotarłem do tramwaju (tak, mają jedną linię tramwajową) i dojechać nią w okolice publicznej plaży - aby zanurzyć się w Zatoce Perskiej.
A po czym można poznać, że się zbliża do plaży? Na ulicy można spotkać Europejkę w skąpym odzieniu (długa koszulka na stroju kąpielowym). Normalnie to faux pas, ale widać w dzielnicy apartamentów dla expatów przymyka się oko, że ktoś już w pół-stroju plażowym idzie w stronę plaży.
A wzdłuż plaży jest zrobiona alejka spacerowa otoczona drogimi knajpkami. Tu złapał mnie jakiś strażnik i wyjaśnił mi, że na terenie tej alejki nie wolno robić zdjęć aparatem (ale można telefonem). Myślałem, że to coś chodzi, żeby miejscowi nie fotografowali nachalnie plażowiczek, ale nie, bo na plaży już wolno fotografować!
A w ogóle na plaży nie widziałem żadnych kąpiących się w burkini. Tylko europejki w strojach plażowych. A za to na ławeczkach siedziały zakwefione panie, takie że tylko było im oczy widać, i tęsknie patrzyły na morze.
Plaża w ogóle elegancka, przebieralnie, prysznice, tylko szafki na bagaż były zamknięte i nie można było używać (może po prostu wszystkie były zajęte?). Ale po prostu po wejściu na plażę położyłem mój ręcznik i plecak koło dwóch innych samotnie leżących plecaków i poszedłem pływać cały czas twarzą do brzegu rzucając okiem co się dzieje. Ale to w końcu jeden z najbezpieczniejszych krajów świata, nic się stać nie powinno.
A tu nagle zapadł zmrok. No może nie nagle, ale w tych krajach to się szybko dzieje. Rach, ciach, słońce zachodzi i kilkanaście minut późnej jest już ciemno. Nie pozostało mi nic innego, jak przespacerować się przez dzielnicę wysokościowców w kierunku metra, którym pojechałem do planowanych dzień wcześniej dzielnic.
Obie dzielnice (z obu stron strumienia/kanału czy co to jest, bo nie wiem) składają się z sieci uliczek pełnych sklepów. Zatrzęsienie "my friend"-sów, tylko-wejdź-i-popatrz przypomina prawdziwie arabskie kraje - w Dosze aż tak źle nie było. Po pospacerowaniu i przepłynięciu łódką na drugi brzeg (oryginalnie drewnianą, jak w XIX wieku) udałem się na nocleg, aby następnego dnia wstać o nieludzkiej porze - 3:30, gdyż o 6:30 miałem samolot na Zanzibar - ale o tym już w kolejnym wpisie.
Wreszcie udało mi się wrzucić zdjęcia i filmik z Kataru, gdzie się przesiadałem w drodze do Dubaju.
W sumie to miałem lecieć prosto do Tanzanii, ale jak wyszło, że i tak mam mieć przesiadkę gdzieś i do wyboru był Frankfurt albo Katar, to wybrałem Katar. Potem wyszło, że w Katarze będę miał tylko wieczór, bo przylot z Polski jest o 17:30 a wylot do Tanzanii o 8:30 rano, to zacząłem kombinować z przesiadką w Dubaju. Ostatecznie wykombinowałem, że rozbiję to na dwa bilety:
1. Warszawa-Dubaj z przesiadką w Dosze - jako że samoloty na trasie Doha - Dubaj latają co dwie godziny (btw. dla pasażerów tej trasy jest ekspresowa odprawa - przepuszczają cię do priority line for business class, pierwszy raz w życiu tam byłem :) ), to mogłem już po godzinie lecieć dalej - ale że można było wybrać późniejszą przesiadkę, to właśnie wybrałem najpóźniejszą jaką się dało - 23,5 godziny później :)
Tak więc wylądowałem o 17:30 a odlot miałem następnego dnia o 17:00 - i w tym czasie wyszedłem z lotniska i zwiedziłem miasto i o tym ten wpis będzie
2. Dubaj-Zanzibar z przesiadką w Dosze (tym razem tylko 2h na przesiadkę).
Tak więc w sumie w 23,5 godziny wydałem 500 zł. W takim tempie to podróż skończy się za 4 miesiące :) Ale mam nadzieję, że nie będę już tak często płacił za wizę, noclegi będą tańsze i jedzenie też.
Są i zdjęcia wreszcie. Zainstalowałem starą binarkę Picasy na laptopie i przy pomocy niej wrzuciłem zdjęcia na Google Photos. Przypominam - warto oglądając zdjęcia kliknąć takie "i" w kółeczku w prawym górnym rogu - wtedy widać nazwę pliku w której czasem jest opis:
Nie ma zdjęć pod tytułem "cała zawartość mojego plecaka" bo ja akurat nie dążę do tego, żeby mieć najlżejszy. Wolę mieć trochę więcej ale za to mieć wygodniej/bezpieczniej. Np. mam rozdzielacz (1,5 m i cztery gniazdka - dzięki czemu mogę ładować laptopa, telefon i aparat u mnie w łóżku a nie zostawiać na noc w kuchni). Tak więc wyjeżdżając mój plecak ważył 17 kg, do tego podręczny 7 kg. A ja sam 71 kg :)
Zawartość plecaka to mniej więcej:
1/3 objętości to elektronika
laptop (ale mały: 13 cali, 1,4 kg)
dwa aparaty (Canon oraz GoPro), do tego kijek do selfie
dwa telefony: stara Nokia (tzw. feature phone z 12 klawiszami) i Samsung S7 (nie Note, nie wybuchnie ;) )
latarka
dwa powerbanki, zwykły i z panelem słonecznym (to na Afrykę ;) )
maszynka elektryczna do golenia
do każdego aparatu, telefonu, golarki i latarki jest osoba ładowarka... (znaczy mogłoby nie być, bo oba aparaty można naładować przez USB ale to wymaga zostawienia razem z aparatem a nie zawsze można zostawić na oku - więc wole zostawić samą ładowarkę z baterią a cenny aparat mieć zawsze przy sobie albo zamknięty)
1/3 to leki - tu się po prostu obawiam, że to nie Malezja i jak będzie mi się coś działo to nie pójdę do najbliższej apteki na zakupy, bo nic w niej nie będzie
Malarone 6 opakowań (na 10 tygodni)
węgiel 10 pudełek, nifuroksazyd, 2x laremid, pudełko smecty - wiadomo na co :)
gripexy, paracetamole, aspiryny - na przeziębienia, gorączki
5 igieł jednorazowych, 3 strzykawki, rękawiczki - to jakby mi w jakimś zambijskim szpitalu chcieli zrobić zastrzyk igłą wielokrotnego użytku - to ja wtedy dam im moją
antybiotyk "na wszystko" (nie pamiętam jak się nazywa a nie chce mi się teraz wstawać i grzebać w plecaku :P )
plastry
fenistil, jakaś maść na oparzenia słoneczne
tabletki do odkażania wody
żel przeciwbakteryjny do rąk
środek z 50% DEET - na komary
1/3 to reszta
śpiwór
druga para butów (nie wyobrażam sobie łażenia po dżungli czy jakieś sawannie z wysoką trawą w butach niezakrywających kostki - więc ma glany i mam nadzieję, że żaden wąż ich nie przegryzie). A na co dzień adidasy, a raczej oficjalnie "zabudowane sandały" - hybryda z Decathlonu, po prostu adidasy tylko że z przewiewną górą. I do tego nie wsiąka w nie woda - można chodzić po wodzie i nie zepsują się. Znaczy można brodzić w wodzie, bo chodzić po wodzie to na razie umiał tylko jeden :) A - i jeszcze klapki.
ubrania 5xbielizna, 5x podkoszulek, dwie pary spodni długich, dwie krótkich, w sumie trzy pary (zgadnijcie jak to możliwie), jedna bluza i kurtka z podpinanym polarem.
peleryna przeciwdeszczowa z ŚDM i parasol - wychodzi że w Afryce dopadnie mnie pora deszczowa
kosmetyki - też się obawiam czy wszędzie kupię, więc mam duży szampon i duże mydło, a nie miniaturki po 50 ml.
i jakieś jeszcze drobne rzeczy typu nóż, sznurek, wkręty do drewna (żeby móc ten sznurek rozwiesić
jedna papierowa książka do czytania
przewodniki Lonely Planet kupione w pdf i wydrukowane na Afrykę - wygodne jest to że można wydrukować tylko te strony, których potrzebujesz a potem nie żal wyrzucić.
prezenty - kupiłem kilkanaście pocztówek z Krakowa oraz z Sanktuarium Bożego Miłosierdzia - żeby czasem dawać komuś na pamiątkę spotkania ze mną :) Do tego wziąłem trochę polskich monet (2 zł wyglądają fajnie), żeby też dawać
I na koniec wpisu jeszcze wypis z budżetu:
część na przygotowania (niepełna, bo też trudno wszystko liczyć, jak zostanie na długie lata. Ale z drugiej strony jak się zepsuje w trakcie, to kupno zastępnika będę normalnie wliczał w budżet podróży
42,99 zł sprzęt rozgałęźnik – żarówka do wtyczki 81,94 zł sprzęt rozgałęźnik uniwersalny 4 standardy 30,96 zł leki plastry + paracetamol 335,76 zł przewodniki Lonely Planet - 10 przewodników z serii "<kontynent> on a shoestring" 33,21 zł przewodniki przewodniki Zambia i Botswana 28,67 zł przewodniki przewodniki Katar i ZEA 975,73 zł leki malarone + antybiotyk (na Afrykę, Birmę i Indie) 144,19 zł leki DEET + tabletki do odkażania wody 57,50 zł prezenty prezenty z Krakowa 473,00 zł sprzęt soczewki kontaktowe 592,00 zł leki leki 337,03 zł leki leki do Afryki (na biegunkę i gorączkę) 57,96 zł chemia domowa szampon, igły, fenistil
podróż
49,00 zł transport bilet kolejowy Kraków-Warszawa 1 336,15 zł transport Warszawa-Katar-Dubaj (samolot Qatar Airways) 1 029,77 zł transport Dubaj-Zanzibar (samolot Qatar Airways) 3,80 zł transport bilet MPK Kraków 16,00 zł jedzenie jedzenie na drogę 8,80 zł transport bilety ZTM Warszawa
Na razie wrzucam tylko filmik, bo mam problemy z wrzuceniem zdjęć - nowe Google Photos ma jakiś mechanizm oszczędzania łącza i 70 zdjęć się przez całą noc nie mogło wrzucić (a film na youtube sie wrzucał 2 minuty, więc to nie wina słabego połączenia).
PS. Wysyłam z lotniska w Dosze, właśnie czekam na samolot do Dubaju